Zło nadciąga ze wschodu… a tylko jedna kobieta może stawić mu czoła
„Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” to niebanalna, gęsta od klimatu powieść grozy, która czerpie garściami z polskiego folkloru, słowiańskich wierzeń i mitologii ludowej. Autorka, Joanna Łańcucka, snuje opowieść o świecie, który w teorii należy do ludzi, ale w praktyce nieustannie przenika się z tym, co nadnaturalne. Tam, gdzie kończy się rozum, zaczyna się Capówka – wieś, która nigdy nie śpi spokojnie.
Na pierwszy rzut oka Capówka to zwykła, zapomniana przez świat wieś przy wschodniej granicy. Zimą zawiana śniegiem, latem zarośnięta pokrzywami i trzciną. Ale to tylko pozory. W mroku, w gęstwinie lasów, na bagnach i pod podłogami drewnianych chałup czai się coś więcej – coś, czego nie opisują gazety, ale co zna każdy, kto urodził się w takich stronach.
Stara Słaboniowa – ostatnia granica między człowiekiem a piekłem
Tytułowa bohaterka to silna, twarda kobieta, która zna „te sprawy” – nie z książek, ale z życia. Zna zapach siarki i potrafi rozpoznać błędne ogniki od ludzkich dusz. Wie, jak rozmawiać z duchami, jak przegonić strzygonia i jak ziołami wygonić chorobę, którą przyniósł ze sobą nie człowiek, lecz spiekładuch – demon zrodzony z winy, bólu i złości.
Słaboniowa nie wierzy w to, co mówi ksiądz. Nie ufa też lekarzom ani listonoszowi. Wierzy w to, co widzi, i co szeptem mówią jej stare baby przy piecu. Jej życie to ciągła walka z tym, co nienazwane, nieopisane, ale realne bardziej niż niejedna ludzka krzywda.
Opowieść, która pachnie dymem, przemoczoną ziemią i sianem
Joanna Łańcucka stworzyła książkę, która nie przypomina żadnej innej. To literacki powrót do korzeni – do świata, gdzie lęki nie mają postaci ludzkich potworów, ale rodzą się z przesądów, szeptów i niewytłumaczalnych przypadków. Gdzie dziecko z twarzą starca prowadzi dziewczęta na zgubę, a zima to czas, kiedy nie tylko ludzie zamarzają w lasach.
Czytając, czujemy wiatr wiejący ze wschodu, słyszymy skrzypienie starych belek w chacie, czujemy zapach spalonego ziela na oknie. Każdy rozdział to osobna opowieść, jak z dawnych podań – straszna, ale prawdziwa.
Mitologia słowiańska ożywa na kartach powieści
Strzygonie, południce, spiekładuchy, zmory, ubożęta – wszystkie te istoty, znane ze starych opowieści, zostają wskrzeszone w nowoczesnym, ale pełnym szacunku dla tradycji stylu. Łańcucka nie romantyzuje demonów – pokazuje ich brutalność, kapryśność i obojętność wobec ludzkiego cierpienia. Ale pokazuje też ludzi – przestraszonych, biednych, samotnych, którzy wciąż próbują przetrwać w świecie, gdzie Bóg już dawno przestał zaglądać.
Proza, która hipnotyzuje językiem
Język książki to osobna wartość. Stylizowany, momentami archaiczny, pełen dialektów i rytmu znanego z ludowych podań. To nie jest gładka, nowoczesna narracja – to opowieść snuta przy piecu, z głosem niskim, powolnym, ale niepokojącym. Dzięki temu klimat książki jest niemal namacalny.
Dla kogo jest ta książka?
Dla czytelników, którzy kochają słowiańską fantastykę, realizm magiczny, wiejską grozę i opowieści z dreszczykiem, ale też dla tych, którzy szukają literatury z klimatem i językiem, jakiego nie znajdą nigdzie indziej. Dla fanów Olgi Tokarczuk, Andrzeja Pilipiuka i opowieści ludowych snutych przy ognisku.
„Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” to książka, którą czyta się z ciarkami na plecach – i z zachwytem, że coś takiego mogło powstać we współczesnej polskiej literaturze.